sobota, 1 września 2018

#4 Roar – Cora Carmack




   „Aurora – jedyna dziedziczka królewskiego rodu Stormlingów – od dziecka jest przygotowywana do roli potężnej władczyni królestwa Pavanu. Niestety, ta inteligentna, odważna i uczciwa dziewczyna nie włada magią konieczną do zapewnienia bezpieczeństwa swoim poddanym. Aby ukryć tę niewygodną prawdę i ocalić Pavan, matka Aurory aranżuje małżeństwo z księciem z innego królestwa. Cassius wydaje się idealnym rozwiązaniem wszystkich problemów, jednak gdy Aurora poznaje tajemnice księcia, przyszłość u jego boku zaczyna ją przerażać… Pewnej nocy wymyka się z pałacu, by śledzić swego wybranka, i trafia na czarny rynek, gdzie nielegalnie handluje się magią burzy – dokładnie taką, jakiej jej brakuje!”

   Aurora robi, co może, by sprostać wymogom, jakie wiążą się z piastowaniem tytułu księżniczki, ale także tych stawianych przez własną matkę. Dziewczyna włada wieloma językami, w pocie czoła trenuje z pałacowym strażnikiem i gorliwie chłonie niezbędną wiedzę. Chociaż nie brakuje jej rozumu, ani motywacji do nauki, jednej ułomności nie jest w stanie przeskoczyć – nie ma w sobie ani krztyny magii. Jest tak niemagiczna, jak tylko może być człowiek w świecie, gdzie burze zdają się mieć własną świadomość, a do ich poskromienia potrzebna jest magia. Problem zaczyna się, gdy zadanie to leży w gestii rodziny królewskiej. A Rora, jako jedyny pozostały przy życiu dziedzic, wkrótce będzie musiała jakoś mu podołać.

   Huh. Zero presji, Rora!

„Niekiedy była Aurorą. Pewną siebie. Pojętną. Postępową. Czasami budziła się w niej Rora. Strachliwa. Samotna. Skryta. Ale ostatnio coraz częściej była Roar – odważną, odporną, ale i oszołomioną sytuacją, w jakiej się znalazła. Bywało i tak, że nie czuła się żadną z nich, była zagubiona, tkwiąca gdzieś pomiędzy, niczym w dzikich pustkowiach otaczających miasta Stormlingów.”

   Wydawałoby się, że temat księżniczki jest już przerobiony wzdłuż i wszerz. Że nie znajdzie się nic, czym autor mógłby zaskoczyć. Cora Carmack sięga po wszystko, co znamy z jedną, zasadniczą różnicą – zamiast popadać w skrajności typowe dla YA, po prostu tka historię i pozwala jej dojrzewać. Nie znajdziemy tutaj bohaterów wpadających sobie w ramiona na przestrzeni kilkunastu stron. Stężenie romansu jest całkiem spore (dużo większe, niż moglibyście sądzić), ale nie dochodzi do kulminacji, jakiej moglibyśmy oczekiwać. Autorka z niczym się nie spieszy, nie robi z postaci durniów i unika sięgania po najprostsze, skrótowe rozwiązania. Co mam konkretnie na myśli? A chociażby to, że despotyczny, zawadiacki książę pozostaje despotycznym, zawadiackim księciem – chce mieć na własność wszystko włącznie z Rorą i, wbrew pozorom, wcale jej tym nie oczarowuje! Czyżby pierwsza bohaterka, która nie padnie ofiarą syndromu sztokholmskiego, wzdychając do przystojnego złodupca?

   Zatrzymując się na bohaterce – zabieg, żeby pozbawić ją magii mimo rzeszy idealnych cech, był dobrym sposobem na zrównoważenie całości (później, niestety, trochę to kuleje). Rora może irytować naiwnością i okresowymi kaprysami, co zresztą zarzuca się jej w recenzjach – ale wydaje mi się, że w tym wypadku jest to uzasadnione. Księżniczka zna tylko ten świat, który przedstawiła jej matka, żyła w złotej klatce będącej pałacem, a w momencie, gdy wydostaje się na wolność, jest wewnętrznie rozdarta.




   Miałam z tą historią jeden problem – olbrzymi rozjazd między moim własnym odbiorem, a tym przedstawionym w recenzjach innych (przynajmniej w Polsce). „Roar” krytykuje się za Mary Sue’izm głównej bohaterki, za zbyt duże natężenie romansu i niedobór przy opisie świata przedstawionego. Zastanawiałam się, czym jest to spowodowane i doszłam do całkiem sensownego wniosku – kłopot polega na tym, do jakiego gatunku „Roar” właściwie należy.

   Kraina Caeliry zachwyciła mnie mechaniką magii – burzami podzielonymi na podtypy, uosobionymi, żywymi oraz magami, którzy się z nimi ścierają. Już na wstępie książki mamy rozrysowaną mapę (bardzo ładną, swoją drogą, choć bardziej miłą oku niż czytelną), a frakcja łowców burz budzi autentyczną ciekawość. Wszystko to wskazywałoby, że mamy do czynienia z fantastyką. I tak w sumie jest, tyle tylko, że w zaburzonych proporcjach. Większość czytelników oczekuje, że przysiada do fantastyki z elementami romansu. Jeżeli z góry nastawicie się na romans z elementami fantasy, nie zawiedziecie się, a całokształt oceny wypadnie zdecydowanie korzystniej. Jako entuzjastka romansów w takiej postaci bawiłam się świetnie i wprost nie szło odkleić mnie od lektury. Kurczę, nawet zarwałam noc!

   Podobało mi się to, w jaki sposób autorka obraca słowem. Postaci dogryzały sobie nawzajem, flirtowały i zgrabnie odwoływały się do czegoś, co padało już wcześniej. Sam język tej książki postawiłabym wyżej niż większość YA, które zrecenzowałam do tej pory – „Dwór cierni i róż”, „Prawdodziejka”, „Dziecko Odyna”. Nie miewałam żadnych zgrzytów, a przede wszystkim nie chciałam wydłubać sobie oczu, kiedy w narracji wspominało się o „ptasich gówienkach” (sama prawda, Prawdodziejko!). Chociaż warto mieć na uwadze, że może być to kwestia różnych poziomów tłumaczeń.

„– I to niby ja jestem porywcza – powiedziała Jinx. – Moje wybuchy gniewu są niczym w porównaniu z czymś takim.
– Podczas twojego ostatniego wybuchu gniewu nóż znalazł się o wiele za blisko moich miejsc szczególnych – odparł Ransom – Nie nazwałbym tego  n i c z y m.
– To zabawne, bo ja nie nazwałabym twoich miejsc  s z c z e g ó l n y m i”

   Na podsumowanie rzeknę, że „Roar” było bardzo miłym zaskoczeniem. Spodziewałam się raczej kolejnej, nudnej historii o księżniczce, która będzie rozdarta między własną, magiczną ułomnością a rosnącym uczuciem do poniewierającego ją księcia mroku i uroku. Tymczasem zyskałam ładną opowieść o wolności, miłości i prawdziwej, niepodszytej toksycznością trosce.

Ocena książki:



Autor: Cora Carmack
Tytuł: Roar
Cykl: Łowcy burz (tom I)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 376

6 komentarzy:

  1. Nigdy nie czytałam książek tego typu, chyba czas to zmienić. ;)

    monikaaszczesna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie słyszałam o tym, ale tytuł brzmi intrygująco. Za pewne kiedyś sięgnę po taki typ literatury, ale nie w najbliższym czasie.
    Pozdtawiam,
    Broken Arrow z http://javri.eu

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam i nie słyszałam wcześniej o tym tytule.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy raz widzę ją na oczy. Choć wydaje się ciekawa trochę się boję, że będzie jednak dla mnie fantastyką tą z gatunku przytłaczających...

    Pozdrawiam Iza
    Niech książki będą z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerze mówiąc, nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale może kiedyś się skuszę - zapowiada się interesująco ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, że kiedy tylko spojrzałam na okładkę, to myślałam, że zrecenzowałaś coś zagranicznego? Jakoś nie zwróciłam uwagi na ten drobniejszy druk, który mógłby mnie wyprowadzić z błędu...
    Owszem, tematyka księżniczek jest już nieco oklepana, ale spójrzmy prawdzie w oczy - co aktualnie jest na tyle nowego, by można było rzucić tekst: WOW, ten autor to mistrz nad mistrzami! Stworzył coś DOSŁOWNIE nowego! Ale ludzie troszkę smęcą na ten temat, a i tak brną w daną tematykę. :D
    Może główna bohaterka nieco mnie przeraża (Mary Sue wrogiem!), ale już zakochałam się w opisie i dobrze wiem, że kiedyś sięgnę po tę książkę. ;)

    DEMONICZNE KSIĄŻKI

    OdpowiedzUsuń