czwartek, 23 sierpnia 2018

#3 Dwór cierni i róż – Sarah J. Maas




   „Dziewiętnastoletnia Feyra jest łowczynią. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythianu, krainy zamieszkanej przez rasę obdarzonych magią śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem. Podczas polowania Feyra zabija ogromnego wilka. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z wysokiego rodu Tamlin w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn.

   Feyra musi wybrać - albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythianu i spędzi tam resztę swoich dni. Pozornie dzieli ich wszystko - wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje. Czy Feyra będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?”

   Życie w skrajnej nędzy wymaga wielu wyrzeczeń. Feyra robi co może, by w tak srogich warunkach zapewnić byt sobie oraz pozostałym członkom rodziny: poluje, oprawia zwierzynę, rąbie drewno na opał, a nawet żebrze. Odpowiedzialność za innych ciąży jej na barkach, a jednocześnie sprawia, że wspina się na wyżyny własnych możliwości.

   Kiedy pierwszy raz spotykamy się z Feyrą, jest w trakcie polowania na jelenie. Głód zagląda jej w oczy i nie zamierza wracać do domu tak długo, póki nie zdobędzie jedzenia. Jeleni co prawda nie znajduje, ale po drodze natyka się na zbłąkaną łanię. Niestety, nie tylko na nią.

   „Dwór cierni i róż” długo pozostawał dla mnie zagadką. Z twórczością Sarah Maas zetknęłam się w „Szklanym Tronie” i, cóż powiedzieć, miałam z nią ogromny problem. Odstręczała mnie przede wszystkim konstrukcja bohaterki – zatwardziałej zabójczyni, która co drugą stronę rumieni się niczym dwórka. Psuło mi to obraz książki, więc bałam się, co napotkam w kolejnej, rozpoczętej przez autorkę serii. Na szczęście tym razem klimat powieści był nieco inny.

„Niegdyś lubiłam sycić wzrok kontrastem soczystej zieleni młodej trawy na tle ciemnej, nierównej ziemi; albo ametystową broszą spinającą fałdy szmaragdowego jedwabiu. Niegdyś śniłam o kolorach, kształtach i grze światła i żyłam nimi. Czasem nawet posuwałam się do wyobrażania sobie dnia, w którym obie moje siostry wyjdą już za mąż i zostanę sama z ojcem. Mielibyśmy dość jedzenia, by nie obawiać się głodu, dość pieniędzy, aby kupić trochę farby, a nawet dość czasu, aby te wszystkie kolory i kształty nanieść na papier, płótno czy choćby ściany naszej chaty.”

   Fascynuje mnie to, co zainspirowało panią Maas do stworzenia tejże powieści. W przypadku „Szklanego Tronu” była to bajka o Kopciuszku, natomiast „Dwór cierni i róż” to ponoć luźna aranżacja „Pięknej i Bestii”. Podoba mi się ten sposób myślenia i niekiedy podpatruję wywiady z autorką, bo i dla mnie stanowią swego rodzaju inspirację. Przesłanie Sarah Maas jest bardzo konkretne – robić swoje i nie sugerować się innymi. A najlepiej – robić tak długo, aż wyjdzie.

   Jeżeli chodzi o samą opowieść – podobała mi się surowość, jaką w niej zastałam. Żadnej bajkowej otoczki, rumieniących się podlotków, ani obsypanych brokatem sukni balowych. Przynajmniej na początku.




   Co mam do zarzucenia tej książce, to rażąca, karygodna wręcz zerojedynkowość postaci. Siostry Feyry, Nesta oraz Elaina, poznajemy jako okropnie niewdzięczne kreatury. Niczym typowe siostry Kopciuszka oczekują tylko, aż ktoś odwali za nie brudną robotę i niemiłosiernie stękają, kiedy (nie daj Boże) czegoś się od nich wymaga. Ojciec wcale nie wypada lepiej – odkąd połamał nogę i stracił majątek, głównie siedzi na czterech literach i rzeźbi swoje drewniane figurki. Feyra ma pełną świadomość wad swojej rodzinki, lecz mimo to, jakby pod wpływem patologicznej troski, daje im przyzwolenie na dalsze zbijanie bąków. Na przestrzeni opowieści postaci ulegają stopniowemu wybieleniu tylko po to, by po chwili znów popaść w swoje dawne, irytujące skrajności. A Feyra, jak to Feyra – nadskakuje rodzinie dalej.

   Świat wykreowany przez autorkę aż tętni od magii. Fae, istoty silniejsze, zwinniejsze i inteligentniejsze (z tym akurat bywało różnie) od ludzi, wydają się idealne, ale nawet one ulegają namiętnościom i wszelkim destrukcyjnym emocjom. Bardzo podobał mi się podział na dwory, między innymi wiosny czy lata, ale również dnia, nocy, snów. Są to motywy bardzo na czasie, właściwie nieustannie bombardujące YA począwszy od samej twórczości Maas. Niektórym mogą się już objeść, ale ja wciąż im ulegam. Taka tam moja pięta achillesowa.

   Fajnie przedstawia się relacja między Feyrą a Tamlinem. Z rosnącym zainteresowaniem czekałam, co się tam takiego zadzieje i w gruncie rzeczy polubiłam Tamlina za to, jakie życie ofiarował Feyrze. Była to postać bardzo opiekuńcza, ciepła, stająca na głowie, byleby zapewnić podwładnym bezpieczeństwo. Podobną sympatią darzyłam przyjaźń na linii Feyra – Lucien.

   A potem pojawił się Rhysand.

   Żeby przekonać się, jaki jest stosunek fanek do Rhysanda, wystarczy przyjrzeć się większości recenzji. Zdarzy się, oczywiście, że ktoś nie ulegnie jego charakterowi, ale powiedzmy sobie szczerze – ile kobiet jest w stanie oprzeć się przystojnemu, zawadiackiemu złodupcowi? Na dodatek złodupcowi, który uprawia szermierkę słowną nie mniej sprawnie od fechtunku. I tak wpadamy w ciąg zdarzeń jak w czarną dziurę, rozdarte między Tamlinem a Rhysandem, ale jednak bardziej Rhysandem. Smutne to. A zarazem boleśnie prawdziwe.

„– Dlaczego zatem tu jesteś?
Jego niesamowite oczy zalśniły tak niepokojąco, ze cofnęłam się o parę kroków.
– Ponieważ dzisiejszej nocy wszystkie potwory zostały wypuszczone z ich klatek, niezależnie od tego, z jakiego są dworu. Dlatego też aż do świtu mogę wędrować, gdzie tylko zechcę.”

   Sarah Maas stworzyła fascynujący, magiczny świat z odrobiną mroku. Krew nie leje się tutaj strumieniami, ale owa surowość jest miłą odskocznią od lecących taśmowo książek YA w tej samej, baśniowej aranżacji. Nie uciekniemy od ogranych motywów takich jak miłosny trójkąt czy popadająca w samobiczowanie, nadwrażliwa bohaterka, ale w miarę lektury przestanie nam to przeszkadzać. Wybaczymy nawet postaciom, które zaprzeczają własnym charakterom. To dobra historia, lecz czasem trzeba spojrzeć na nią z przymrużeniem oka. Nie jest też dla ludzi żywiących awersję do wątków romansowych, bo tego akurat w „Dworze i cierni róż” nie brakuje. Jak to w większości young adult. ;)

Ocena książki:



Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: Dwór cierni i róż
Cykl: Dwór cierni i róż (tom I)
Wydawnictwo: Uroboros
Liczba Stron: 524

niedziela, 12 sierpnia 2018

#2 Prawdodziejka – Susan Dennard




   „Safiya i Iseult, młode czarodziejki, znów wpadły w tarapaty. Muszą uciekać. Natychmiast.

   Safi jest jedyną w Czaroziemiach prawdodziejką, zdolną zdemaskować każde kłamstwo. Swój dar trzyma w sekrecie, inaczej zostanie wykorzystana w konflikcie między imperiami. Z kolei prawdziwe moce Iseult są tajemnicą nawet dla niej samej. I lepiej, żeby tak zostało.

   Safi i Iseult pragną jedynie wolności. Niebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem. Zbliżają się niespokojne czasy, wojna wisi w powietrzu i nawet sojusznicy nie grają fair. Przyjaciółki będą walczyć z władcami i ich najemnikami. Niektórzy posuną się do ostateczności, by dopaść prawdodziejkę.”

   Wyobraźcie sobie, że jesteście magami, którzy mogą wykryć w słowach ludzi fałsz. O ile prostsze byłoby życie, gdyby móc rozeznać się, kto mówi prawdę, a kto zwyczajnie mydli nam oczy? Jeśli jednak dodać tego fakt, że wasz rodzaj wytępiono już dawno temu, a królowie i królowe poszczególnych państewek chętnie widzieliby kogoś takiego w roli osobistego wykrywacza kłamstw… cóż, najlepiej byłoby się nie wychylać.

„Wszystko poszło kompletnie nie tak.

Żaden z pochopnie wymyślonych przez Safiyę fon Hasstrel planów zorganizowania zasadzki nie rozwijał się po jej myśli. Po pierwsze, ten czarny powóż z błyszczącą złotą chorągwią nie był tym celem,, na który Safi i Iseult czekały. Co gorsza, za nim podążało osiem rzędów strażników miasta mrużących oczy w świetle południowego słońca.”

   Już od pierwszych stron książki jasne staje się, że unikanie kłopotów nie leży w naturze Safiyi, ani jej więziosiostry, Iseult. Ba! Problemy wydają się wręcz ciągnąć do nich i napierać całymi stadami. Na szczęście specjalnością tego duetu, prócz generowania kłopotów, jest także ich rozwiązywanie.

   Safiya i Iseult nie chcą od życia niczego więcej niż wygodne lokum oraz możliwość mieszkania w nim razem. Jako przyjaciółki nie odstępują się na krok, a nawet dopełniają się tak bardzo, że jedna bez drugiej daleko nie zawędruje. Pomysł z grą w karty i postawieniem całego swojego majątku, aby w zamian zarobić na lepsze mieszkanie wydaje się co najmniej niepewny. Jakby tego było mało, więziosiostra Safiyi nie ma wstępu do gospody, gdzie odbywa się gra. Prawdodziejka może, co prawda, wykrywać w słowach fałsz, ale bez Iseult u boku zdrowy rozsądek jakby ją opuszcza. W oka mgnieniu traci wszystkie pieczołowicie zebrane pieniądze, ulegając czarowi pewnego sprytnego, a na nieszczęście Safiyi także przystojnego jegomościa.

   Ten niefortunny incydent wcale nie gasi zapału dziewcząt. Obie szybko postanawiają się odkuć, szykując zasadzkę na powóz, w którym ma znajdować się urokliwy oszust. Jak to jednak w życiu bywa, nie wszystko idzie zgodnie z planem.




   Wydawałoby się, że w tej historii jest wszystko. Mamy motyw przyjaźni, na który autorka kładzie duży nacisk, zatrzęsienie przygód, szczyptę miłości. Dobry przepis na książkę, a jednak coś sprawiło, że przejście przez nią było dla mnie niezwykle męczące. Kilkakrotnie zaczynałam i przerywałam lekturę, przesuwając się o kilkanaście stron, by odłożyć ją na parę kolejnych dni. O ile przy „Dziecku Odyna” wciągnęłam się po kilkudziesięciu, tak tutaj coś nie zaiskrzyło. Powodem mogły być przewijające się jak w kalejdoskopie nazwy frakcji, krain oraz funkcji, które były mi zupełnie obce. Czasem odnosiłam wrażenie, że autorka usilnie stara się pokazać, jak rozbudowany jest jej świat, wymieniając na jednej karcie możliwie jak najwięcej nazw własnych. Po takiej trwającej stronę prezentacji doznawałam oczopląsu i znużenia, bo ileż można czytać o układach politycznych, rozejmach, narodach, o których (jeszcze) nie ma się cienia pojęcia? W dodatku wszystkie przeplatają się ze sobą, w pewnym momencie zwyczajnie wprowadzając czytelnika w irytację.

   Warto tutaj wspomnieć o stworzonym na potrzeby „Czaroziemia” świecie magii – jest on dosyć oryginalny, bo oparty o żywioły takie jak ogień czy wiatr, ale również eter i coś, co pogardliwie określa się otchłanią. Poszczególne żywioły rozgałęziają się na specjalizacje, na przykład otchłań na krwiodziejów i klątwodziejów, a eter na prawdodziejów, głosodziejów, słowodziejów. Można by wymieniać w nieskończoność. Całkiem fajny pomysł, ale w połączeniu z wyżej wymienionymi nazwami frakcji, państewek i narodów powoduje wrażenie jednego, wielkiego chaosu. Takiego, którego autorce nie do końca udało się ujarzmić. Na dodatek nieustanne wspominki o kolorach nici ludzi (więziosiostra Safiyi potrafi widzieć nici reprezentujące stan emocjonalny większości ludzi) oraz sporadyczne, wplecione w narracje słówka takie jak „gówienko” (ta zdrobniała czułość!) mogą wydać się infantylne. O ile to pierwsze czyni całą historię wyjątkową i inną niż reszta, to już odwoływanie się do gówienek budzi raczej zażenowanie.

„– Jedz, domno… O, chwileczkę! Byłbym zapomniał. – Wyjął łyżkę z kieszeni płaszcza. – Pełen serwis, co? Wiesz, ilu ludzi na górze zabiłoby za łyżkę?
– A wiesz – wypaliła – ilu ludzi mogłabym zabić łyżką?”

   Nie będę kłamać, bo jako potencjalni prawdodzieje moglibyście mnie przejrzeć. Powiem więc, że mimo najszczerszych chęci nie wciągnęłam się w tę historię, co nie czyni ją jednoznacznie złą. Językowo stoi na całkiem przyzwoitym poziomie (w moim odczuciu lepszym niż „Dziecko Odyna”), świat (zwłaszcza magiczny) jest różnorodny, a przyjaźń łącząca Safiyę i Iseult nawet rozczulająca. Jest także, obecny w niemal każdej powieści YA, dość przyjemny wątek romansowy. Mimo to nie ciekawi mnie, co będzie działo się dalej, a do samej lektury musiałam się trochę przymuszać. Zabrakło mi „tego czegoś”. Być może najlepiej byłoby, gdybyście dali temu duetowi szansę i po prostu przekonali się sami.

Ocena książki:



Autor: Susan Dennard
Tytuł: Prawdodziejka
Cykl: Czaroziemie (tom I)
Wydawnictwo: SQN
Liczba Stron: 400